Przekonanie o tym, że zagadnieniami dotyczącymi Kościoła (rzymsko)katolickiego można się zająć i o nich pisać będąc katolikiem jest tym w samym stopniu błędne, jak stwierdzenie, że by stać się teologiem (choćby tylko domorosłym) wystarczy uczestniczyć w katechezach oraz niedzielnych mszach świętych i uważnie słuchać tego, co ksiądz mówi z ambony. A wówczas jest się już osobą w pełni „kompetentną”, aby móc profesjonalnie zająć się problematyką Kościoła. Zwłaszcza wtedy, gdy brak posiadanej wiedzy można zatuszować np. zaangażowaniem w życie parafii lub znajomością z księdzem, który zaakceptuje wszystko. Dlatego, gdy z tych samych powodów nieumiejętność zastosowania posiadanej wiedzy nazywa się profesjonalizmem, to już skutkuje rozpowszechnianiem błędów i nieprawidłowości, przez co także te anomalia się utrwala. Zwłaszcza że wówczas, gdy osoba niekompetentna zajmuje się tym do czego nie posiada odpowiednich kwalifikacji, wtedy także mimo istnienia bardzo konkretnych reguł i wskazań Rady Języka Polskiego PAN, opublikowanych w poradnikach wydanych drukiem, zastosowanie zasad pisowni słownictwa religijnego jest zwykle trudnym zadaniem, a konieczność użycia terminologii teologicznej, języka liturgii i niejednokrotnie bardzo specyficznych słów, używanych tylko w Kościele katolickim staje się problem. Zazwyczaj nie do pokonania dla nie będącego teologiem, lecz np. ministrantem „profesjonalisty” bo ksiądz prosił, a księdzu się nie odmawia.